Ciemny, zimny, styczniowy wieczór. Za oknem zawierucha, aż słychać wycie wiatru. To wycie słyszę dopiero od kilku minut, bo w końcu udało mi się utulić do snu dwoje rozkrzyczanych i dokazujących dzieci. Tatuś również poszedł w ślady dzieci i pochrapuje przed telewizorem. Dla mnie oznacza to jedno – CISZA, SPOKÓJ I WIECZÓR DLA MNIE. Nie wierze w swoje szczęście, bo to bardzo rzadkie zjawisko, żeby mama mogła bezkarnie poświęcić wieczór tylko i wyłącznie sobie. Nie ma hołdy zaległego prania czy prasowania, zabawki posprzątane, wszędzie panuje względny porządek, a więc hulaj dusza. Tak dawno nie poświęciłam wieczoru tylko dla siebie, że ( o zgrozo) nie wiem co mam robić. He He… to się nazywa paradoks. Od długiego czasu marzyłam o chwili tylko dla siebie, a jak już ją mam nie wiem jak spożytkować ten czas. Przebrałam się w ulubione, rozciągnięte piżamy, chyba najwygodniejsze jakie w życiu miałam, do tego cieplusie skarpetki, które dostałam pod choinkę. Niech nikt się nie śmieje, bo bardzo chciałam takie dostać, cieplutkie, mięciutkie, całe wyścielone pluszem. Idealne rozwiązanie dla takiego zmarzlucha jak ja. Do kompletu nieodłączny gruby koc i już jestem gotowa.