Wczesny poranek, oczy nie chcą się otworzyć, choć budzik nieubłaganie domaga się ode mnie wstania z łóżka. Znajduje w sobie jakąś nadludzką siłę, by zrzucić z siebie tą mięciutką i cieplutką kołdrę, która do tej chwili mnie otulała. Wstaje ciągnąc za sobą mojego męża. Przecież i on musi wstać. Reakcja jest oczywista. Zapiera się rekami i nogami, by zyskać choć minutkę na słodkie wylegiwanie się w łóżku. Więc zostaję sama na placu boju i walcząc z wciąż zamykającymi się oczami człapie nieśpiesznie do kuchni.