Taka sytuacja prześladowała mnie prawie codziennie przez dwa lata życia mojego starszego dziecka. Protestom i sprzeciwom małego obywatela nie było końca, kiedy tylko widział, że sięgam po butelkę z tranem do lodówki. Obrzydzenie na twarzy malucha mówiło samo za siebie, kiedy nalewałam specyfik do strzykawki. Tak, do strzykawki, bo używanie łyżeczki zwykle kończyło się wylaniem tranu na podłogę, ścianę, ubranie moje i malucha. Jeśli ktoś nie wie, jak trudno doprać plamy po tranie to nawet nie ma pojęcia jakim jest szczęściarzem. Nie dziwiłam się brzdącowi, że nie chciał brać tego świństwa do buzi. U mnie sam zapach tranu powoduje, że wszystko podchodzi mi do gardła.