Jak co dzień wczesnym popołudniem krzątam się po kuchni karmiąc młodsze dziecko, starsze akurat wróciło z przedszkola, więc hasa wkoło nas opowiadając jak mu minął dzień. Do domu wchodzi nasz listonosz z listem poleconym, który muszę pokwitować. Moja córa boi się listonosza, bo ten strasznie głośno mówi, więc biorę ją na ręce uprzedzając wybuch płaczu. Na to słyszę od listonosza: „Bardzo Pani współczuję…” Myślę sobie, co się kurcze stało?! Ktoś mi bliski umarł? Jakiś wypadek, a ja nic o tym nie wiem?! Pytam więc, co ma na myśli, a on na to: „Współczuję Pani, bo się Pani tak musi męczyć z dwójką dzieci…” Bardzo się zdziwiłam i odpowiedziałam z uśmiechem, że się nie męczę, bo to dla mnie przyjemność zajmować się moimi dziećmi. Listonosz był tak zaskoczony moją odpowiedzią, jakbym co najmniej popełniła jakieś świętokradztwo i mówi: „Naprawdę?! A to tyle wysiłku kosztuje…”
Kiedy już mnie zabraknie…
Żyjemy z dnia na dzień w nieustannym biegu za rzeczami materialnymi nie zwracając uwagi na to, co ulatuje bezpowrotnie każdego dnia. Większość ludzi tak jak i my do niedawna nie ma czasu na myślenie o przemijaniu. Czasy w których przyszło nam żyć wymuszają niejako pogoń za pieniądzem i materializm, jednak wbrew pozorom to nie jest takie ważne. Od kiedy zostałam matką moje podejście do życia zmieniło się i to drastycznie. Patrząc na pełne ufności oczy moich dzieci odczuwam ogromny lęk przed tym, co przyniesie przyszłość. Moje dzieci są dla mnie wszystkim i nie wyobrażam sobie, że kiedyś mnie przy nich zabraknie. Nie wstydzę się głośno powiedzieć, że przeraża mnie myśl że kiedyś będę zniedołężniałą staruszką, która nie będzie potrafiła zająć się sama sobą. Jeszcze bardziej przeraża mnie myśl, że mogę nie dożyć starości lub nawet przyszłego lata.
Matka nawet chorować musi w biegu! To niesprawiedliwe!
Nadchodzi jesień, a więc prędzej czy później każdego dopadnie przeziębienie lub coś bardziej poważnego pakując delikwentów do łóżka na co najmniej dwa dni. Tak przynajmniej jest w teorii. Praktyka wygląda różnie. W zależności od płci i wieku chorego.
Grupa pierwsza – dzieci – kiedy choroba je rozkłada są marudne i płaczliwe. Potrzebują mamy która je przytuli, pocieszy i zapewni wszystkie nie niezbędne do życia akcesoria, od termometru i leków, po ciepłą herbatę. Kiedy objawy chorobowe zaczynają ustępować dzieciom załącza się rezerwowy zbiornik energii. Skaczą po ścianach i sufitach i tylko rodziców wtedy żal, bo muszą zapanować nad tymi wulkanami energii.