Jak co dzień wczesnym popołudniem krzątam się po kuchni karmiąc młodsze dziecko, starsze akurat wróciło z przedszkola, więc hasa wkoło nas opowiadając jak mu minął dzień. Do domu wchodzi nasz listonosz z listem poleconym, który muszę pokwitować. Moja córa boi się listonosza, bo ten strasznie głośno mówi, więc biorę ją na ręce uprzedzając wybuch płaczu. Na to słyszę od listonosza: „Bardzo Pani współczuję…” Myślę sobie, co się kurcze stało?! Ktoś mi bliski umarł? Jakiś wypadek, a ja nic o tym nie wiem?! Pytam więc, co ma na myśli, a on na to: „Współczuję Pani, bo się Pani tak musi męczyć z dwójką dzieci…” Bardzo się zdziwiłam i odpowiedziałam z uśmiechem, że się nie męczę, bo to dla mnie przyjemność zajmować się moimi dziećmi. Listonosz był tak zaskoczony moją odpowiedzią, jakbym co najmniej popełniła jakieś świętokradztwo i mówi: „Naprawdę?! A to tyle wysiłku kosztuje…”