Kiedy wysyłałam swojego szkraba do przedszkola liczyłam się z częstymi chorobami malca. Nie sądziłam, że będzie to średnio co dwa tygodnie. Ilość dzieci w przeliczeniu na metr kwadratowy sprawia, że siłom rzeczy po przedszkolnych salach hula tyle zarazków, że nie ma innej opcji jak tylko chorować. Nie ma innej możliwości, tym bardziej jeśli zdarzają się rodzice, którzy puszczają do przedszkola ewidentnie chore dziecko.
Wiadomo, że zdarzają się sytuacje kiedy to dziecko idąc do przedszkola nie przedstawia żadnych objawów chorobowych, a w ciągu dnia dopada je gorączka, kaszel, katar i wszelkie możliwe objawy. Takie, sytuacji nie przewidzi nawet najbardziej przezorny rodzic i nie jest również w stanie jej zapobiec. Problem pojawia się, gdy do przedszkola przyprowadza się ewidentnie chore dziecko. Maluch ma załzawione oczy, jest usmarkany do pasa i widać po nim co najmniej stan podgorączkowy, ale rodzic mimo to prowadzi malca do przedszkola. To prosty przepis, aby w ciągu trzech dni 90% dzieci przestało chodzić do przedszkola i wylądowało w łóżku. A przecież przedszkole to nie przechowalnia dzieciaków na czas, gdy rodzic ma coś do załatwienia.
W naszym przedszkolu czas jednej z takich epidemii przypadł na okres przedświąteczny, kiedy to trwały przygotowania do jasełek. Szczęście, że do samych jasełek większość dzieci wróciła już do przedszkola. Co prawda nie miały zbyt dużo czasu na przygotowywanie się do występów, jednak udało się wszystko zorganizować. Panie przedszkolanki były wręcz zdesperowane, bo czas gonił, a one mimo szczerych chęci zwyczajnie nie miały kogo przygotowywać do występów. Moich uszu dobiegła również informacja, że jakaś mama została poproszona o nieprzyprowadzanie do przedszkola dziecka z powodu silnego kaszlu. Może się wydawać, że jest to sytuacja kontrowersyjna, bo jak to przedszkolanka nie pozwala naszemu dziecku przychodzić do przedszkola?! Kim ona jest, aby ocenić stan zdrowia mojego dziecka!? Przecież, to nie lekarz! Rozumiem takie zachowanie mam, które mogły się poczuć dotknięte taką prośbą. Racją jest również, że przedszkolanka nie jest lekarzem i nie może ocenić dokładnie stanu zdrowia dziecka. Dlatego rodzic zamiast przyprowadzać dziecko do przedszkola, powinien udać się z nim do lekarza, który to może stwierdzić czy delikwent nadaje się do przedszkola czy też powinien zostać w domu.
Staje tutaj w obronie pań przedszkolanek, które to są w trudnej sytuacji. Z jednej strony nie chciałyby urazić rodzica, ani dziecka. Z drugiej jednak strony troszczą się o sporą grupę dzieci i w trosce o zdrowie całej grupy muszą podjąć jakieś działanie, kiedy widzą że stan zdrowia jednego z dzieci jest dość jednoznaczny i wskazuje na chorobę. Bywa tak, że mimo na przykład silnego kaszlu lekarz nie widzi przeciwwskazań do chodzenia do przedszkola, ponieważ dziecko jest osłuchowo czyste i nie ma absolutnie żadnych innych objawów choroby. Niestety w większości przypadków objawów nieleczonego przeziębienia, czy też innej choroby z każdym dniem jest coraz więcej i niewątpliwie przekłada się to na ilość zarażonych przedszkolaków.
Co też ma zrobić wychowawczyni, kiedy to inni rodzice zgłaszają swoje obawy widząc, że przychodzące do przedszkola dzieci nie są zdrowe? Przecież rodzic ma prawo oczekiwać, że zostawia dziecko w bezpiecznym miejscu, gdzie nie jest narażone na bezpośrednie obcowanie z chorymi rówieśnikami.
Każdemu zależy na dobru swojego dziecka, ale wydaje mi się, że każdy powinien mieć na uwadze również dobro jego kolegów. Gdy następnym razem nasz maluch zacznie przejawiać pierwsze symptomy choroby zostawmy go w domu na kilka dni lub udajmy się z nim do lekarza, aby określił co powinniśmy zrobić. Unikniemy dzięki temu nieprzyjemnych sytuacji z innymi rodzicami i wychowawczyniami oraz oszczędzimy innym dzieciom przechodzenia przez kolejne paskudne infekcje załapane w przedszkolu.