Wczorajszego wieczoru mój Mężu postanowił obejrzeć jakiś film. Powiedział, że coś mi pokarze i włączył odtwarzacz. Siedziałam wtedy przy komputerze zajęta swoimi sprawami i co jakiś czas tylko zerkałam w stronę telewizora. Kiedy zobaczyłam twarz Paula Walkera pomyślałam: o matko! Znów kolejny film pokroju „szybcy i wściekli”. Jakoś nie miała ochoty na film pełny pościgów i strzelanin. Odwróciłam się całkowicie ignorując film, jednak Mężu powiedział, że to coś w moim stylu. OK. Postanowiłam poświęcić całe pięć minut, żeby sprawdzić czy ma rację. Po pięciu minutach całkowicie się zatraciłam, ponieważ tematyka filmu było całkowicie w moim guście.
Okazuje się, że film „Godziny – Wyścig z czasem”, to historia oparta na faktach. Podczas huraganu w Nowym Orleanie ciężarka kobieta ulega wypadkowi. Przedwcześnie rodzi dziecko i umiera podczas porodu. Oszołomiony ojciec zostaje sam z wcześniakiem, ale to dopiero początek jego koszmaru. Szpital zostaje ewakuowany z powodu huraganu. W ogromnym zamieszaniu ojciec zostaje pozostawiony sam sobie. Brak prądu uniemożliwia wezwanie pomocy i zagraża życiu maleństwa podłączonego pod respirator. Postawa ojca jest nie do opisania. W kilka minut dorósł do roli ojca i jak lew walczył o życie córeczki i swoje.
Płakałam jak przysłowiowy bóbr. Jeszcze długo po filmie nie mogłam zasnąć, a serce kołatało mi jak oszalałe. Zaczęłam zastanawiać się nad tym , jak daleko człowiek może posunąć się dla dobra swojego dziecka? Czy istnieją jakieś nieprzekraczalne granice, czy może w krytycznych sytuacjach puszczają wszelkie hamulce i liczy się tylko przetrwanie NASZEGO dziecka?
Cóż, trudno rozpatrywać takie problemy, kiedy czujemy się bezpieczni w zaciszu swojego domu, nie brakuje nam jedzenia, nie zagraża nam wojna. Jednak poświęcenie rodzica zaczyna się już od momentu kiedy dowiaduje się, że zostanie rodzicem. Wizja narodzin potomka często przewartościowuje świat młodych rodziców o 360 stopni. Kariera, życiowe plany, wymarzone podróże czy nowy samochód nagle tracą wartość. Kiedy bierze się na ręce po raz pierwszy małą istotkę wszystko traci wartość. Liczy się tylko to maleństwo i tak już zwykle zostaje na zawsze. Proza życia wymusza na nas, rodzicach, konieczność zarabiania pieniędzy na utrzymanie, zapewnienie edukacji i zabezpieczenia finansowego dla dzieci. Ale od tego momentu wszystko co robimy jest dla dzieci, dla ich poczucia bezpieczeństwa, zdrowia, lepszego życia.
Jednak często proza życia pozwala nam zapomnieć jakie szczęście mamy żyjąc właśnie tak, jak żyjemy. Dopiero w momencie, gdy dopada nas coś na co nie mamy wpływu, jak klęski żywiołowe, wojna, czy ciężka choroba doceniamy jak dobrze było nam wcześniej. Chylę czoła przed rodzicami dzieci chorych, którzy robią wszystko co możliwe, często poruszają niebo i ziemie, by dać swoim dzieciom choć cień szansy na wyzdrowienie. Tak jak bohater obejrzanego przeze mnie filmu odkrywają w sobie siły o których nie mieli nawet pojęcia i walczą o życie swoich ukochanych dzieci. Gdy stajemy się rodzicami, poświęcamy swoje plany, kariery, często marzenia. Gdy los sprawi, że nasze pociechy dopada choroba, nie ważne czy to coś z czym można walczyć, czy coś nieuleczalnego rodzice potrafią poświęcić dosłownie wszystko, nawet własne życie i zdrowie, by znaleźć choć cień szansy na ratunek.
Na co dzień nie myśli się o tym ile szczęścia nas spotkało, bo mamy dla kogo żyć, bo jesteśmy zdrowi, mamy gdzie mieszkać i co jeść, mamy na kogo liczyć w potrzebie. Być może trzeba poświęcić niektóre rzeczy gdy los obdarza nas dzieckiem, jednak to co zyskujemy w zamian jest o wiele cenniejsze i nie da się tego zmierzyć żadną miarą. Również żadna miara nie jest w stanie zmierzyć ile rodzić może zrobić w obronie swojego dziecka, ile siły może w sobie znaleźć i jakie instynkty wyzwolić.